Góry Fogaraskie z Gór Rodniańskich (cz.1 -Varful Galatului) 200+
Przenosimy się bardziej na wschód do pięknej Rumunii skąd Mateusz zabiera nas na wizualną wycieczkę z Gór Rodniańskich przez Wyżynę Transylwańską aż do Karpat Południowych.
Na uwagę czytelnika zasługują tutaj dwie rzeczy – po pierwsze obserwacji dokonano telefonem, po drugie w bardzo niekorzystnym azymucie i po zachodzie Słońca! Zapraszamy zatem do krótkiej relacji.
Obserwacja została dokonana z przełęczy pomiędzy Varful Galatului a Laptelui Mare w Górach Rodniańskich (mapa)
Oraz zasięg widoczności:
W kolejnym wpisie z Gór Rodniańskich przedstawimy również Fogarasze ale z Pietrosa, którego taktujemy podobnie jak miejscówki w Tatrach jako osobne miejsce obserwacji. Będzie się działo…
Zdjęcie przedstawia: Karpaty Południowe, Góry Fogaraskie
Zdjęcie wykonane z: przełęcz między Varful Galatului a Laptelui Mare (Góry Rodniańskie) 47°34’22.8″N 24°43’40.0″E
Odległość: Suru 222km, Negoiu 221 km, Varful Moldoveanu 219,5 km
Zdjęcia wykonano dnia: 29.10.2022
Autor: Mateusz Macura, opis – redakcja
Aparat: Huawei P40
Podobne wpisy:
- None Found
Oj zacny widok na południowe bardzo dalekie dla nas tereny Karpat
Kolego Adi może to nie ten kierunek ale niedaleko jest ławka
Piękna ta ławka milordzie
Zacny, a w dodatku budzi wspomnienia z dawnych lat, choć większość wydarzeń znam tylko z relacji.
Zimą 1989/1990, niespełna dwa miesiące po rozstrzelaniu Ceausescu, moi dwaj dobrzy koledzy z kręgów wrocławskiego SKPS pojechali do Rumunii, żeby przejść zimą grań Fogaraszu. Wtedy to była bardzo poważna wyprawa.
Szło im całkiem nieźle, z noclegami w namiocie, aż przyszło załamanie pogody, przed którym uciekli na dół do doliny, zasypanej śniegiem po pas. Kolejne dwa lub trzy dni przedzierali się nią, aż wreszcie doszli do jakiejś cywilizacji. Niestety, już nie potrafię pokazać, z którego miejsca ich zrzuciło.
Jeden z nich, dwa lata później, czyli zimą 1991/1992 szedł dwa dni grzbietem Wysokiego Jesioniku, też nocując w namiocie i zrobił stamtąd o poranku, aparatem Smiena produkcji radzieckiej, zdjęcie, na którym widać było pas odległych gór. Pokazywał nam później slajdy z tego przejścia i przy tym jednym powiedział: to są Beskidy.
Wtedy szczęka opadła mi (i nie tylko mnie) do podłogi, bo była to rzecz niemal niewyobrażalna. Tak wyglądało moje pierwsze zetknięcie się z “rasowymi” dalekimi obserwacjami, choć samej nazwy jeszcze nie było.
No i na tej klamrze zakończę wspominki starego dziada, przywołane niniejszym wpisem :-).
Południowe doliny w Górach Rodniańskich mają po 20 km i to gdy liczyć po liniach prostych. Uwzględniając fakt, że drogi (które pewnie nie wszędzie mieli) zazwyczaj kluczą, to zapewne urosło im to do ok. 25-30 km co przy tęgiej zimie i sprzęcie z czasów pieriestrojki śmiało można by wpisać w kategorię “wyczyn”.
Tamten rejon odwiedziłem pierwszy raz dekadę po Twoich znajomych, ale i wówczas była to wędrówka bez telefonów komórkowych i z kliszą na 36 strzałów. Wówczas nikomu przez głowę by nie przeszło, że będzie można nosić telefon w kieszeni, w dodatku ze zintegrowanym aparatem fotograficznym, o optyce z długą ogniskową nie wspomnę. Także też pozwoliłem sobie na wspominki w stylu “…Ale luksusy, my wstawaliśmy o 3, sprzątaliśmy jezioro, zjadaliśmy garstkę żwiru i pracowaliśmy 20 godzin we młynie przez 2 pensy miesięcznie. Spróbuj to powiedzieć dzisiejszej młodzieży… Czy ktoś z nich w to uwierzy?”
No cóż… Jednak takie były realia.
Moi koledzy byli w Fogaraszu, a nie w Górach Rodniańskich i jeśli zeszli na północ, to tam doliny nie są aż tak długie. Kierunku odwrotu jednak nie umiem podać, musiałbym kogoś z nich spotkać i zapytać.
Zima na pewno była śnieżna, bo chłopaki improwizowali rakiety śnieżne ze świerkowych gałęzi :-). Teraz, po latach, brzmi to troche śmiesznie.
Skoro już wspominasz sprzęt z tamtych czasów – mało kto dziś pamięta, że raki i czekany były w Polsce produkowane przez rzemieślników. Jeden z nich miał nawet makabryczny przydomek Kazio-morderca. Ich wyroby cieszyły się jednak powodzeniem, pomimo zmiennej jakości, bo innych, w przystępnych cenach, najzwyczajniej w świecie nie było.
Przypomniała mi w związku z tym historia tatrzańska: dwaj panowie poszli zimą się wspinać, ale nawet dobrze nie zaczęli, bo jednemu z nich najpierw przy uderzeniu o jakiś kamień złamał się dziób czekana, a potem łopatka z drugiej strony. Z powodu defektu sprzętu, panowie zrezygnowali z próby realizacji swoich planów, zeszli na śnieżne pole, usiedli na czekany lub to, co z nich zostało i zjechali w dolinę. Taka dziwna technika dupozjazdu, w której czekan pomaga w hamowaniu i kierowaniu. Na dole okazało się, że ułamało się jeszcze metalowe zakończenie, zamontowane na końcu trzonka. Panowie pokazywali potem w schronisku, co stało się z cennym sprzętem.
Ech, piękne to były czasy…
Choć czytanie ze zrozumieniem jasno kierowało by czytelnika w Fogarasze, to ja dalej byłem w Rodniańskich. Z takich robionych sprzętów, to miałem przez krótką chwilę raki wykonane ze stali co najwyżej średniej jakości. Ich wadą było to, że zęby łatwo się krzywiły, a zaleta była taka, że łatwo można było te zęby wyklepać za pomocą kamienia do prosta 🙂 . To był jednak w miarę profesjonalny sprzęt, bo były też takie raki gdzie zęby, a raczej kolce były wykonane ze śrub wkręconych w metalową płytkę. Natomiast łącznikiem płytek w śródstopiu, był najzwyklejszy zawias płaski do drzwi…
Krzysztof veto! Stary dziad to tylko Pradziad 😀 proszę o więcej historii na przyszłość
Adi to jak wrzucimy gacka za Tatrami z Jawornika Ruskiego to opowiem jak jechałem z teściem na grzyby w te dalekoobserwacyjne rejony. Krew w żyłach mrozi
Karpacki skok, symboliczne połączenie północy i południa Karpat.
Bardzo nam tego na DO brakowało.
Składam gratulacje 🙂
Wręcz symboliczne połączenie Europy środkowej i południowej.
Chociaż już był podobny wpis. Teraz ktoś mógłby się pokusić o Bułgarię z Karpat Południowych.